Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
wtorek, 23 kwietnia 2024 09:14
Przeczytaj!
Reklama

NASZ CZŁOWIEK W GOOGLE!

Co jakiś czas staramy się przedstawiać Państwu sylwetki pochodzących z naszego regionu ludzi ciekawych, kreatywnych, zajmujących się czymś interesującym... dziś proponujemy wywiad z kozieniczaninem, który ścieżkami pasji zawędrował bardzo daleko – za ocean, aż do miejsca, gdzie rodzą się dziś nowe technologie, z których większość z nas potem codziennie korzysta.
NASZ CZŁOWIEK W GOOGLE!



OKO: Pracuje Pan w Google... ale nie jest to, jak można by się spodziewać, Google Polska, prawda?

 

Damian Gajda: Zgadza się. Pracuję w centrali, w Mountain View, w tym momencie jako lider zespołu, który przygotowuje pewne nowe funkcje do Map Google. Nasze mapy to wiele działów - ktoś zajmuje się Street View, ktoś rysuje na tych mapach przysłowiowe kreski, ktoś pracuje przy nawigacji… my w naszym zespole akurat robimy przeważnie rzeczy nowe, opracowujemy pewne innowacje, które albo wypalają, albo nie.

 

Teraz oczywiste pytanie: jak to się dzieje, że z Kozienic trafia się do Mountain View? Upraszczając można powiedzieć, że istnieją dwie ścieżki kariery - jedna to konsekwentny rozwój krok po kroku, druga to złapanie w odpowiednim momencie jakiejś okazji. Jak było u Pana?

 

Ja nie jestem człowiekiem, który by jakoś szczególnie swoją karierę planował. Raczej było tak, że chciałem robić coś, co by mnie faktycznie interesowało i w ten sposób znalazłem się tam, gdzie się znalazłem. Droga do Doliny Krzemowej była dosyć długa, ale pociągało mnie to od dawna, co najmniej od czasów liceum. Właśnie w liceum dostałem pierwszy komputer, zaczęło mnie to bardziej interesować, przeczytałem książkę…

 

Hołyńskiego?

 

Tak! [czytelnikom wyjaśniamy: Marek Hołyński to polski informatyk, specjalista od grafiki komputerowej i popularyzator wiedzy o komputerach i Internecie, znany także z publicystyki, w tym cyklu “E-mailem z Doliny Krzemowej”, z którego teksty złożyły się później na książkę o tym samym tytule - przyp. red.]. Co jest w sumie zabawne, bo ma on sporo niebezpośredniego związku z Google, bo siedziba firmy Silicon Graphics mieściła się właściwie tam, gdzie dziś jest główny kampus Google. Gdy się chodzi po niektórych jego częściach - a jest on gigantyczny, to takie małe miasteczko - to są tam jeszcze gdzieniegdzie tabliczki z lat 80. i początku 90., informujące, że jest to własność (nieistniejącej już) firmy Silicon Graphics. W tym, co pisał Hołyński jest wiele prawdy. Jeśli ktoś chce dowiedzieć się, jak Dolina Krzemowa wyglądała w tamtych czasach, to jest to dobre źródło.

 

A jak wygląda ona teraz, szczególnie w wymiarze kulturowym, społecznym?

 

Trudno to obiektywnie streścić, bo każdy będzie miał na to inne spojrzenie. Jeżeli ktoś przyjeżdża tam jako młody człowiek, bez rodziny - będzie oczywiście funkcjonował inaczej niż ktoś taki jak ja, czyli mający już rodzinę i nieco inne podejście do życia. Jest tam bardzo dużo ludzi głodnych sukcesu, to na pewno. Teraz są to głównie ludzie z Azji, którzy mają przeważnie bardzo dobre wykształcenie i albo zatrudniają się w dużych firmach, albo otwierają jakieś własne przedsięwzięcia. Tam jest po prostu dużo łatwiejszy dostęp do kapitału. Tutaj jego zdobycie jest też możliwe, ale dużo większa jest ze strony inwestorów ostrożność, widać awersję do ryzyka.

 

Jako że jesteśmy gazetą lokalną, nie możemy nie pociągnąć tematu Pana związków z naszym miastem. W tym momencie w Kozienicach mamy wiele możliwości poszerzenie swoich zainteresować nowymi technologiami. Zajęcia programistyczne, roboty, kursy komputerowe... A jak było w Pana czasach?

 

Na pewno bariera wejścia jest teraz dużo niższa. Kiedyś kupno komputera wiązało się z wydaniem dwóch czy trzech pensji, teraz wyposażyć się w taki sprzęt jest dużo łatwiej. Jeśli natomiast chodzi o impulsy z zewnątrz, żeby w ogóle się tym zainteresować... pamiętam, że swego czasu były jakieś święta elektrowniane, być może Dzień Energetyka, gdzie były przywożone i wystawiane komputery, z którymi dzieci mogły się zapoznać, aczkolwiek większość z nich nie miała szansy, by mieć coś takiego w domu. Mówimy tutaj o latach 80. W latach 90. posiadanie komputera zaczęło się upowszechniać, za chwilę mieliśmy też już w szkołach informatykę. Jak pamiętam, w liceum informatyka była prowadzona na jakichś maszynach odziedziczonych właśnie z Elektrowni, bodajże IBM PC XT. Ten sprzęt niewiele sobą reprezentował, ale można było się czegoś nauczyć. Tak naprawdę jednak szlify zdobywało się indywidualnie, w domu, w gronie kolegów. Szkoła niewiele mogła wtedy zaoferować.

 

No właśnie - ma Pan wykształcenie kierunkowe?

 

Poszedłem na Politechnikę Warszawską, na Wydział Elektroniki i Technik Informacyjnych i tam skończyłem Budowę i Oprogramowanie Komputerów, to jest takie coś pomiędzy elektroniką a informatyką.

 

Z rozmowy przed wywiadem wywnioskowałem, że w Mountain View styka się Pan nieustannie z legendami świata informatyki i komputerów…

 

Mój aktualny kierownik pracował kiedyś w Silicon Graphics i pisał część ich oprogramowania. Idąc po korytarzu czy po ulicy można spotkać takie osoby, które dokonały naprawdę dużych rzeczy, wielkie rzeczy rozpoczęły lub są ich częścią. W 2006 roku byłem jakieś 10 metrów od pana Erica Schmidta, czyli ówczesnego CEO, prezesa Google’a.

 

Jakie są wg. Pana największe rozbieżności między tym, co Google naprawdę robi i czym jest, a postrzeganiem tej firmy przez ludzi?

 

Google do tej pory zarabia przede wszystkim na reklamach. To jest informacja jawna, publiczna, co roku jest publikowany raport. Ponieważ jest to marka, którą ma bardzo dużą wartość, podejrzewam, że Google jest w tym względzie akurat dużo bardziej czyste, niż wiele firm, które zajmują się podobnymi rzeczami, ale nie są tak skrupulatnie monitorowane. Tutaj w UE jest na każdej stronie coś takiego jak informacja o cookies, sposobach gromadzenia informacji i partnerach. Jak się czasem przejrzy listę tych partnerów, to… tam jest masa firm, o których np. ja w życiu nie słyszałem, a które w jakiś sposób użytkownika śledzą i prawdę mówiąc ja bym się obawiał raczej tego, niż mechanizmów Google - bo ja nie wiem kto to jest i jakie stosuje standardy przechowywania i dostępu do informacji. Z mojej perspektywy: wiem jak to funkcjonuje w mojej firmie, gdzie proces wypuszczenia każdej innowacji jest trudny m.in. właśnie ze względu na stosowane procedury bezpieczeństwa. Jeśli duże firmy mówią, że robią coś tak a tak, to raczej tak robią, bo muszą brać pod uwagę, że wobec nich jest jakby prowadzony ciągły audyt ze strony społeczeństwa, mediów i konkurencji.

 

Co dalej? Ma Pan 44 lata - co dalej z karierą, wychodząc z tego punktu, gdzie Pan jest teraz?

 

Dopóki to ,co robię, mi się podoba, dopóki mogę znaleźć jakieś ciekawe rzeczy do zrobienia, a dużo rzeczy, które robię, to projekty eksperymentalne… będę to robił. Są rzeczy, które zrobiliśmy i które nigdy nie ujrzały światła dziennego, są też jednak i takie, które zostały wdrożone. Wiem np. że pewne optymalizacje, które kiedyś tam zrobiłem, gdy pracowałem nad Gmailem, na pewno opłaciły moją pensję na wiele lat do przodu.

 

Czyli rozumiem, że gdy używamy dziś Gmaila, to gdzieś tam są funkcje…

 

...które ja napisałem, tak.

 

Korzystają więc z Pana rozwiązania miliony osób, ale jest Pan osobą anonimową.

 

No tak, ale takich osób jest wiele. Istnieją przełomowe wynalazki i ich twórcy, o których nikt nigdy nie słyszał. W telefonie, na który ta rozmowa się nagrywa, jest element pełniący funkcję żyroskopu - i nikt nie wie, kto go wymyślił. To znaczy nikt z osób postronnych, bo ja akurat tę osobę poznałem (śmiech). Wśród niewielu powszechnie kojarzonych gigantów jest wiele osób, które naprawdę zmieniły świat, ale... w sposób taki mały, że wręcz trywialny, krok po kroczku. Ja sam nie wierzę za bardzo w gwiazdy, bo wokół siebie widzę raczej mówczy wysiłek zespołów ludzi - często setek osób, wspólnie opracowujących jakieś rozwiązania. Ktoś może mieć wizję, ale niekoniecznie poradzi sobie sam z dopracowaniem szczegółów, by ją zrealizować. Wprowadzenie usługi czy produktu, które “chwycą” to często kwestia znalezienia się we właściwym miejscu i czasie i wyciągnięcia dobrych wniosków na temat tego, co było wcześniej.

 

Ja osobiście lubię mieć w pracy pewien poziom autonomii. Mam daną jakąś ogólną wizję produktu, ale w procesie jego realizacji jestem w stanie zmienić cały jego kształt, by dopasować go pod kątem ograniczeń inżynieryjnych i funkcjonalności dla końcowego użytkownika. To jest najfajniejsza rzecz w pracy twórczej, że ma się jakiś pomysł, a potem się go do tego momentu kuje i transformuje, żeby on się zmieścił w tę techniczną formę. Mówiąc wprost: nie wszystko jest możliwe. Nie można na przykład zrobić aplikacji do transmisji video, która działałaby na bardzo słabym łączu bez bardzo dobrej kompresji - więc właśnie tę kompresję trzeba opracować. Wyzwanie polega właśnie na wciśnięciu wizji w te technologiczne ramy.

 

Ostatnie pytanie: sprawia Pan wrażenie bardzo wyluzowanego, mówi Pan o autonomii, ciekawej pracy… nie pasuje to do stereotypu szeregowego pracownika wielkiej firmy. Jak to działa?

 

Trzeba się w tym umieć znaleźć. Są oczywiście takie działy, gdzie proces pracy jest bardziej ustrukturyzowany, choćby ze względu na zachowanie bezpieczeństwa. Nie można robić nagle jakichś bardzo gwałtownych zmian w systemie wyszukiwania czy obsługi reklam, bo to akurat może kosztować miliony dolarów. Są jednak i takie miejsce gdzie swoboda jest większa, a pod względem obyczajowym wygląda to tak, że ludzie przychodzą do pracy ubrani tak jak Pan [rozmawialiśmy w Kawiarni Kulturalnej w Kozienicach, gdzie Wasz reporter stawił się w stroju... letnim - przyp. red.] i pracują w bardzo różnym wymiarze godzinowym. Jest to podobna kultura jak opisana u Hołyńskiego na przykładzie firmy Silicon Graphics. W takiej firmie proces rekrutacji jest trudny, ludzie są dość dobrze przefiltrowani, toteż rzadko zdarza się, żeby mimo tak dużego stopnia swobody ktoś zawalał.

 

 

 

 

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Ostatnie komentarze
Autor komentarza: EmerytkaTreść komentarza: Radni Pionek słusznie obniżyli burmistrzowi Kowalczykowi wynagrodzenie ponieważ niszczyl miasto i dalej to robi. Wystarczy przejechać się po mieście i zobaczyc- dziurawe ulice, miasto brudne, alejka przy ul.JPII w parku trzy lata i beznadziejna i na Błoniach dwa lata i już dziury, wydawał pieniądze podatników na rzeczy zbędne a ważne sprawy ominął, nadzatrudnienie w urzędzie miasta, umarzał podatki koleżkom a od mieszkancow chciał jak najwiekszych podwyżek. Po prostu zniszczył nas mieszkańców i już dawno należało mu obniżyć wynagrodzenie a nie dopiero teraz. Gdyby miał odrobinę honoru to sam powinien odejść. Ale takie osoby nie mają go za grosz tylko dalej są pasożytami. BRAWO RADNI!!!!!!Data dodania komentarza: 09.02.2024, 01:43Źródło komentarza: OKO 3/509Autor komentarza: E leTreść komentarza: Bedzie mi milo wrocic do tego miejsca. Fajna atmosfera i sympatyczni ludzie. Vi aspettiamo domani alle 18. Non mancate! Up the Golden HandData dodania komentarza: 10.11.2023, 11:27Źródło komentarza: GOLDEN HAND: CHCIAŁEM, ŻEBY BYŁY REFRENYAutor komentarza: WojtekTreść komentarza: Przeczytałem, Bardzo ciekawa polecam. Ewelino GratulacjeData dodania komentarza: 09.11.2023, 20:41Źródło komentarza: „To są również moje rodzinne strony” – wywiad z Eweliną MatuszkiewiczAutor komentarza: MfooyarekTreść komentarza: Cudów nie ma. Zaklinanie rzeczywistości niczego nie daje - otóż się nie udaje.Data dodania komentarza: 13.09.2023, 14:50Źródło komentarza: SP ZZOZ KOZIENICE: JAKIM CUDEM TO SIĘ UDAJE?Autor komentarza: słuchaczTreść komentarza: słuchałem, szkoda ze nie ma radiaData dodania komentarza: 25.08.2023, 20:48Źródło komentarza: Jedna rzecz jest stała...Autor komentarza: Zbłąkany wędrowiecTreść komentarza: No proszę, niby nic wielkiego nie zostało powiedziane, nic specjalnie nowego nie padło, a jakoś sympatycznie zaciekawiliście. Przeczytam i pozdrawiam.Data dodania komentarza: 17.01.2023, 00:44Źródło komentarza: NIE PODZIELAM, NIE POWIELAM, NIE BIORĘ UDZIAŁU (wywiad z Małgorzatą Boryczką)
Reklama
Reklama