Tygodnik OKO: Naszą rozmowę poprzedziła dywagacja na temat jakości połączenia, zacznijmy więc od tej przyziemnej kwestii: często na szlaku trafiacie w dziury telekomunikacyjne?
Arek: Ja tego akurat nie wiem. Dlatego, że aby oszczędzać baterie mam włączony w telefonie tryb samolotowy - i to też jest fajne, bo pomaga trochę odłączyć się od tego szumu medialnego, a też i o to chyba w tej wędrówce chodzi, żeby nie być cały czas przyklejonym do ekranu telefonu czy komputera, bo mamy to na co dzień. Acz w związku z tym, że poruszamy się dużo polami, lasami i jakimiś takimi bocznymi dróżkami, podejrzewam, że takich dziur telekomunikacyjnych jest sporo na naszej trasie.
Ola: Dla mnie to jest taki trochę powrót do przeszłości, bo bardzo często chodzę po lesie i szukam miejsca, gdzie jest najlepszy zasięg, żeby dać radę do końca opublikować dany storisek. Jest to na pewno fajny cyfrowy detoksik.

Czy dobrze rozumiem koncepcję: idziecie, a potem, każdego dnia, zwracacie się plecami ku północy i w tej półsferze przed Wami losujecie przy użyciu kostki kierunek, gdzie nazajutrz pójdziecie?
Ola: Półsfera się zgadza, kierunek i kostka też. Koncepcja ogółem jest taka, że zdobywaliśmy Koronę Gór Polski, czyli 28 wybranych głównych szczytów we wszystkich pasmach górskich kraju. Zostały nam Rysy — a że znając nas i nasze podejście do „spacerków” bez sensu jest iść na Rysy z Zakopanego, idziemy z poziomu morza, czyli z Gdańska. Rzeczywiście rzucamy kostką, ale nie codziennie. Z początku faktycznie rzucaliśmy codziennie, ale teraz najpierw typujemy najciekawsze kierunki i miejsca, pytamy ludzi, co by nam polecili w tym półkolu od zachodu do wschodu, i później z tego dopiero wybieramy przez rzut kostką. Czasem spośród sześciu opcji, czasem dwóch. Nic na siłę. Ile jest ciekawych kierunków, spośród tylu wybieramy.
Arek: Dopowiem: tak naprawdę to nie jest tak, że idziemy z Gdańska, bo za krótko by było z Zakopanego, tylko dlatego, że to jest pretekst, żeby poznać nasz kraj. Obeszliśmy już Polskę wokół, wiemy więc, jak wygląda ten obwarzanek, ale nie wiemy, co skrywa się wewnątrz tego polskiego pączka. Dodatkowo, te nasze poprzednie wędrówki obostrzone były pewnymi ograniczeniami. Idąc wokół Polski zorganizowaliśmy slajdowiska podróżnicze, a zrobiliśmy ich ponad 40, czyli musieliśmy być w danym miejscu w danym czasie. Kiedy z kolei szliśmy górami, od granicy z Niemcami do granicy z Ukrainą, ograniczały nas wyznaczone szlaki, którym się poruszaliśmy, bo szliśmy Głównym Szlakiem Sudeckim i Głównym Szlakiem Beskidzkim. Teraz chcieliśmy poczuć trochę większą wolność we włosach i w nogach, nie wybraliśmy więc szlaku, tylko zdecydowaliśmy się właśnie na tę kostkę. Żeby zagrać w taką grę z naszą Polską.

Jezu, jak to jest pięknie powiedziane… Z Waszych wpisów na Facebooku wynika, że Wy w tym środku Polski odkrywacie jakiś niesamowity katalog osobliwości i cudów!
Arek: To jest właśnie piękne, że ta wędrówka piesza pozwala nam zobaczyć nie tylko te uznane, duże atrakcje. W wędrówce od A do Z nie tylko punkty A i Z są dla nas ważne, ale i cały alfabet, który znajduje się pomiędzy nimi. Idąc od jednej dużej atrakcji turystycznej do drugiej, odwiedzamy po drodze całe spektrum mniejszych, takich czasem może niezauważanych, pomijanych - zupełnie bezpodstawnie, bo one często mają taką samą wartość kulturową i historyczną, jak te „duże”. Na przykład taka mała rzecz, która mnie przed chwilą rozśmieszyła: billboard reklamujący ocieplanie domów pianą, a na tym billboardzie taka… fotomodelka. Nie wiem, jak to się wiąże i jak ma mnie zachęcić do skorzystania z usług tej firmy, ale…
Ola (dobitnie): Ogromna wartość kulturowa i historyczna! (śmiech).
Arek: W każdym razie: osobliwości, ciekawostki, bo to one tworzą całokształt tego, jaka ta Polska z pobocza drogi wygląda.

No to gdzie byliście, co robiliście np. wczoraj?
Ola: O, wczoraj był dzień przygód! Spaliśmy u naszych znajomych w Przybrodzinie, nad Jeziorem Powidzkim — i tam też rzuciliśmy kostką, bo dali nam cztery opcje noclegowe. Oprócz ich domu była jeszcze knajpa, bar „Kotwica”, był jacht i była motorówka. Rzuciliśmy kostką i wyszło, że spaliśmy właśnie na żaglówce, a rano jeszcze się troszeczkę z nimi przepłynęliśmy. Później przeszliśmy 28 km i dotarliśmy do miejsca, do którego zaprosił nas jeden z naszych Czytelników, Michał, który wieczorem zaserwował nam, uważaj, wycieczkę już nie pieszą i nie żaglówkową, tylko powietrzną. Lataliśmy wczoraj wieczorem motolotnią.

Czy Wy robicie jakiś triathlon??? Na nogach, na wodzie, w powietrzu…
Ola: To był akurat jedyny taki dzień wielożywiołowy. (śmiech)
Arek: Wycieczka taka jak ta wczorajsza jest wyjątkowo ciekawa dla piechura, a wiesz dlaczego? Bo normalnie my poruszamy się powolutku, raczej bliżej ziemi niż dalej, ciągle tej ziemi dotykamy, to jest zresztą takie fajne w wędrówce pieszej, ten powrót do natury człowieczeństwa... a tu nagle zamieniamy się w ptaki, pędzimy z niesamowitą prędkością, patrzymy na ten świat jak na makietę! Wczoraj lataliśmy nad drogami, którymi teraz idziemy, więc to jest razem jakieś takie kompleksowe doznanie świata.
Opowiadasz to, mówiąc niemal gotowymi frazami do książki, nie mogę więc nie zapytać: knujecie coś po drodze w tym kierunku?
(śmiech) Arek: Fakt, że wydawnictwo nas dopytuje o książki na temat Polski, bo Polska jest teraz czytana, ale na razie skupiamy się na tym, żeby dojść do celu, potem zastanowimy się co z tym dalej zrobić.
Cały czas ktoś Was gdzieś gości, dokądś zaprasza, gdzieś z Wami idzie… skąd Wy tych ludzi bierzecie? To są Wasi czytelnicy, znajomi, jacyś ludzie zupełnie przygodni…?
Ola: I to, i to. Czasem ktoś się odzywa, bo nas śledzi, i zaprasza, żeby wpaść do jego miejscowosci, dodajemy ją wtedy do rzutu kostką. Mamy też, co tu ukrywać, sporą siatkę znajomych, w końcu trochę się napodróżowaliśmy. Teraz na przykład w Gnieźnie zaopiekował się nami ksiądz, z którym byłam w tym roku zimą na pielgrzymce do Meksyku i na Kubie, tzn. była tam cała jego grupa parafialna. Zaprosili, powiedzieli, żeby ich odwiedzić - a że my nie rzucamy słów na wiatr, przyszliśmy do nich z Gdańska.

Arek: To jest też bardzo ciekawe, że każdy z nas ma niezwykłe historie i jest cała masa takich ludzi, którzy mają jakieś niezwykłe hobby, jak choćby wczoraj te chłopaki od motolotni, czy jakaś nietuzinkową wiedzę. Nie wiemy, jakie historie niosą ze sobą ludzie, których mijamy na ulicy, a taka myśl zachęca do tego, żeby ze sobą rozmawiać, poznawać się, żeby w kolejce na poczcie czy w piekarni po bułki się ze sobą komunikować.
Ola: Mam też wrażenie, że po drodze zwiedzamy bardzo dużo tych mniejszych miast. Idąc wokół Polski, szliśmy przez wiele wsi, ale zachodziliśmy też jednak do dużych miast, żeby robić te spotkania autorskie. Teraz przemieszczamy się po tej tzw. Polsce mniejszych miast - i mam wrażenie, że ona bardziej żyje marzeniami, niż te wielkie miasta. Ludzie robią różne, często totalnie niesamowite rzeczy, właśnie w tych mniejszych miastach. Rzucenie życia w mieście i otworzenie baru na plaży. Zorganizowanie, jak nasi znajomi, nocnej parady jachtów. Latanie motolotniami. Śledzenie tych marzeń w mniejszych miastach pokazuje mi, że Polska poza tymi dużymi miastami jest często pod wieloma względami nawet fajniejsza.

Rozmawiał AlKo
Napisz komentarz
Komentarze